czwartek, 27 grudnia 2012

Chapter 5

Chciałam. Na prawdę chciałam z nim porozmawiać. Chciałam, żeby mi wyjaśnił o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego ukrywał przede mną tak istotny fakt. No bo przecież gdybym wiedziała o jego dziewczynie nigdy w życiu nie wypisywałabym do niego takich rzeczy. A przez "takie rzeczy" mam na myśli głównie to, że mi na nim zależy. Czułam się jak najgorsza zdzira, jeżeli ta dziewczyna się o tym dowie i załamie do tego stopnia, że zrobi sobie jakąś krzywdę? To ja będę temu winna. Odrzuciłam ciągle dzwoniący telefon na drugi koniec pokoju opadając plackiem na łóżko.
- Nie i koniec - mruknęłam pod nosem przewracając się na bok, żeby nawet nie zerkać na te piekielne urządzenie.


Kilka dni później, ranek.
Pchnęłam wielkie dębowe drzwi, prowadzące do pokoju Louisa. Tuż za mną szła uśmiechnięta od ucha do ucha Jay dumnie niosąc urodzinowy tort dla syna. Później tata, wyglądający zza wielkiej paczki, no i na końcu chłopcy. Zamknęłam cicho drzwi, żeby nie obudzić pana solenizanta, ale zaraz po tym wszyscy zaczęli wydzierać się wniebogłosy, jak jeden mąż śpiewając sto lat. Tomlinson chyba nas trochę oszukał, bo już na wstępie wyskoczył z łózka jak poparzony szczerząc się od ucha do ucha. No ale niech już mu będzie, że każdy uwierzył w te jego "zaskoczenie". Aktorem to on nie był dobrym, bynajmniej nie przy nas. Nawet idiota za życzenia nie podziękował, od razu zabrał się za rozpakowywanie prezentów, a niech go szlak trafi. Jeszcze mu zabiorę tego miśka i będzie płakał.

Dwie godziny później.
 Louis nie dostał żadnej taryfy ulgowej na dzień dzisiejszy, co to to nie. Miał razem z tatą ubrać choinkę, za to ja, mama i Jay zajęłyśmy się gotowaniem. Dzieciaki jakoś się sobą zajęły, także z nimi nie było żadnego problemu, tym bardziej że przed domem leżało sporo śniegu. Urządzili sobie konkurs na największego bałwana, oczywiście żadne z nich nie wygrało, bo odechciało im się już po pierwszej części. Trochę przypominały mi mnie i ten mój nieuleczalny słomiany zapał. Zaśmiałam się pod nosem kręcąc delikatnie głową, przez co Lou spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Dlaczego uśmiechasz się do marchewek? - uniosłam jedną brew do góry, wpatrując się w braciszka dziwnym wzrokiem przy czym nadal skrobałam te nieszczęsne warzywa, od których miałam całe pomarańczowe ręce.
- Dlaczego siedzisz przy stole z misiem? - mruknęłam po chwili natychmiastowo odwracając wzrok. Chyba się obraził, bo w odpowiedzi jedynie prychnął głośno wracając do zatłoczonego salonu. No i dobrze zrobił,  bo ile razy można go zaganiać do roboty? A swoją drogą ciekawe czy ten misiek serio mu się tak bardzo spodobał, czy nosił go ze sobą tylko, żeby jego kochanej siostrzyczce było miło?
Jednak po zaledwie kilku minutach wrócił z tym swoim wesołym uśmieszkiem, który nigdy nic dobrego nie zwiastował. Mimo, że znamy się stosunkowo krótko, zdążyłam się o tym przekonać już nie raz.
W każdym razie marny jego los, niech tylko trzyma łapy z dala od marchewek, bo przysięgam, że ukrócę mu te paluchy.
- Wiesz, że niedługo zaczynamy trasę? - spytał po chwili siadając na blacie, tuż obok marchewek, które znalazły się w stanie zagrożenia
- I co z tego?
- Noo, będzie tu tak pusto, pewnie będzie ci nas brakować - wyszczerzył się jak głupi do sera, czochrając moje misternie ułożone włosy, z którymi męczyłam się z rana, aż dwie godziny.
- Taak, strasznie - prychnęłam pod nosem przesuwając się kawałek dalej.
- No ej..
- Lou, możesz wziąć się do roboty? Mieliście ubierać choinkę - wywróciłam oczami, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od marchewek, których było już zdecydowanie za dużo.
- Już ubrana - wyprostował się dumnie, szczerząc się przy tym jakby był chodzącą reklamą pasty do zębów.
- To znajdź sobie jakieś inne zajęcie?
- W zasadzie to chciałem z tobą porozmawiać - zmarszczyłam delikatnie czoło odkładając nóż na blat. Cupnęłam obok Louisa spoglądając na niego wyczekująco.
- Harry'emu jest przykro - zaczął po długiej chwili ciszy, odsuwając się kawałek, jakby bał się mojej reakcji. Uniosłam jedną brew do góry zeskakując z blatu. Jak widać ta rozmowa nie będzie tak interesująca, jak sądziłam. - Ale widzę, że cię to nie rusza - dodał po chwili.
- Louis! To dlaczego jego tutaj teraz nie ma co? Dlaczego wysłał ciebie, żebyś to ty odwalił za niego czarną robotę? To już tak ciężko przeprosić? To jest żało.. - urwałam w pół zdania, kiedy usłyszałam za sobą głośne chrząknięcie, mimo to nie odwróciłam się.
- Gwen, no przepraszam.. - uniosłam kąciki ust w górę, co oczywiście nie umknęło uwadze Louisa. Miałam nadzieję, że mnie nie wyda i Harry trochę się naprodukuje z tymi przeprosinami, no ale Lou jak to Lou.
- Oj no dobra - mruknęłam pod nosem i nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, bo Styles dosłownie rzucił się na mnie ściskając mocno. Jeszcze chwila i w ogóle przestałabym oddychać.



Wieczór.
Zarówno Louis, jak i Harry już od początku kolacji nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie będziemy mogli otworzyć prezenty, a jak twierdzi Gemma to właśnie z mojego powodu, bo sprezentowali mi coś hiper-mega-super-pro-elo. Zaczynałam się trochę bać, bo przecież tej dwójce może przyjść do głowy dosłownie wszystko. Dlatego kiedy już wszyscy złożyliśmy sobie życzenia, Gemma poleciała po aparat, który zostawiła w swoim pokoju. Czasem wydawało mi się, że jest nawet bardziej zakręcona niż Harry, ale u nich to chyba rodzinne.
- Jeeestem! - krzyknęła po długiej chwili z korytarza, wbiegając do jadalni z jakimś turbo w tyłku.
- No dobra, Gwen wstawaj, ty pierwsza - mruknął Harry, tak podekscytowany, że gdyby tylko mógł zacząłby skakać, tupać nogami i rzygać tęczą. Ale na szczęście jakoś się uspokoił i ze stoickim spokojem zawiązał mi opaskę na oczy. Dafuq? Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio za dużo się naoglądałam jackassów mogło być ze mną marnie, no ale przecież nie wsadziliby mi łapy do jakiegoś akwarium z wielkim pytonem, co nie? Aż tacy głupi chyba nie są, poza tym Bobcio by do tego nie dopuścił.
Całe towarzystwo zgromadzone przy stole zaczęło się śmiać, domyślam się, że to przez moją minę.
Chwyciłam mocno rękę Stylesa, którą podsunął mi pod nos idąc obok niego powoli.
- Po co wam ta cała szopka? - spytałam po chwili, kiedy byliśmy już w salonie.
- Nie byłoby niespodzianki - odpowiedziała za niego Gemma, czając się gdzieś obok nas z aparatem w ręku. Kiedy Harry kazał mi kucnąć zmarszczyłam delikatnie czoło zastanawiając się o co może mu chodzić, no ale zapewne nie o to, co mi przyszło do głowy. Muszę trochę ograniczyć kontakty z nim, bo robię się tak samo zboczona jak on.
Mimo to wykonałam niechętnie jego polecenie, jednak gdy poczułam na spodniach jakiś drobny nacisk, a na policzku jakieś mokre coś odskoczyłam do tyłu wrzeszcząc wniebogłosy.
- Nienawidzę cię Styles! - wydusiłam przez śmiech i właśnie w tej chwili lokaty zdjął mi tą cholerną opaskę. Zamrugałam kilkakrotnie oczami wpatrując się w małego kundelka, który siedział wystraszony obok choinki, zapewne przez te moje dzikie wrzaski. Poznałam go od razu. Floyd. Mój mały Floyd, którego odwiedzałam codziennie w schronisku, kiedy jeszcze mieszkałam w Nowym Jorku. Obiecałam sobie, że go zaadoptuje, jednak wraz z wyprowadzką do Londynu było to raczej niemożliwe.
- Jest cały twój - mruknął po chwili Louis kucając obok mnie. - Prezent od braciszka - dodał po chwili wyraźnie z siebie zadowolony.
- Nie zapominaj, że od twojego kochanego, przystojnego i skromnego przyjaciela też - zaśmiałam się cicho, przytulając każdego mocno.
- Dziękuje, dziękuje, dziękuje - cieszyłam się jak głupia. To był zdecydowanie najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. - Kocham was - dodałam po chwili, rycząc przy tym jak bóbr. Kiedy już się uspokoiłam, zasiedliśmy z powrotem do stołu, oczywiście miałam ze sobą Floyda, który najwyraźniej już się w nowym domu zaaklimatyzował, bo biegał jak szalony dookoła stołu usiłując zabrać Gemmie jej prezent od Harry'ego. Różowe, puchate kajdanki. Razem z Louisem chichraliśmy się jak potłuczeni, kiedy do tej całej zabawy dołączył Harold. Jednak tą sielankę przerwał Bobcio stukając łyżeczką w kieliszek. Chyba za dużo się filmów naoglądał, no ale po tym wszyscy spojrzeli na niego czekając, aż powie to co ma powiedzieć.
Chrząknął głośno, spoglądając na Jay z uśmiechem.
- Dostałem od Jay najlepszy prezent jaki mógłbym sobie wymarzyć.. - w tym momencie ciszę przerywały tylko piski Lux. - Gwen, Louis.. - zmarszczyłam delikatnie czoło, domyślając się o co może mu chodzić. - będziecie mieli rodzeństwo - dodał po chwili, a siedzący obok mnie Lou aż przysiadł z wrażenia.
- Na serio? - mruknęłam po chwili, kiedy już wszyscy jako, tako ochłonęli.
- Tak. Ale to nie wszystko. - nie wszystko? To co on jeszcze chciał nam powiedzieć? Ojciec nie zwracając uwagi na nasze zdziwione miny klęknął przed Jay wyciągając z marynarki małe, czerwone pudełeczko. Floyd   biegał wokół nich jak szalony, jednak nie miałam zamiaru przerywać tej magicznej chwili bawiąc się w ganianie własnego ogona. Zakryłam usta dłonią, a w moim oczach nagromadziły się łzy. Zerknęłam szybko na mamę, jednak wydawała się być szczęśliwa. To mnie nieco podtrzymało na duchu, bo nie chciałam, żeby była smutna.
- Johanna Tomlinson, zechciałabyś zostać moją żoną?
- Powiedz tak, powiedz tak, powiedz tak - mamrotałam pod nosem przez cały czas, trzymając razem z Louisem kciuki, żeby wszystko poszło po naszej myśli. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy jakby rodzeństwem, do mieszkania razem, a czasami nawet do spania w jednym łóżku. Byłam nawet w stanie znieść bąki młodszego Tomlinsona, ale błagam niech Jay się zgodzi.
Chyba sama była w ciężkim szoku, bo skinęła jedynie głową zerkając to na swojego przyszłego męża, to na nas. Mimo początkowej niechęci do tej kobiety polubiłam ją.. można nawet powiedzieć, że pokochałam.. w każdym razie, była mi strasznie bliska.


Dwie godziny później.
Wszyscy siedzieli obżarci w domu, poza mną i Harrym. Nie chciało mi się tam siedzieć, bo kiedy tylko położyli dzieciaki do łóżek w wolnym pokoju na strychu, wzięli się za opijanie mojego przyszłego braciszka. Lub siostrzyczki. Spacerowaliśmy wolno po osiedlu obserwując swoich rówieśników, którzy a to lepili bałwana, a to rzucali się śnieżkami. Kilka dziewczyn prosiło nawet Harry'ego o autograf, chyba nie były stąd, bo nasze sąsiadki już się przyzwyczaiły do obecności Stylesa, skoro mieszkał tu już ponad rok, jeszcze zanim przyjechałam z Nowego Jorku. Ani jedna go nie lubiła, co mnie wcale nie dziwiło.
- Floyd, chodź tu! - krzyknęłam głośno, gdyż mały rozrabiaka oddalił się od nas znacznie, podgryzając jakiegoś chłopaka za nogawki.
- Floyd, niedobry pies, chodź tu. - mruknęłam zabierając pisaka na ręce. - Przepraszam bardzo, nic panu nie zrobił? - zmarszczyłam czoło, jednak kiedy odwrócił się do nas przodem odetchnęłam z ulgą uśmiechając się lekko.
- Josh! - uśmiechnęłam się szeroko, do swojego przemiłego kolegi, którego niegdyś miałam za jakiegoś bandziora. Harry chrząknął głośno, oddalając się kawałek. Spojrzałam na niego zdziwiona, jednak nie miałam zamiaru włazić mu w tyłek, jak będzie chciał to poczeka.
- Wiesz co, właściwie to muszę już spadać. Do zobaczenia Gwen i wesołych świąt! - posłał mi tylko szeroki uśmiech i tyle go widziałam. Przez dłuższą chwilę stałam tak na środku drogi jak ten słup soli, jednak po chwili potrząsnęłam głową ruszając szybkim krokiem w stronę Harry'ego, wcześniej jednak przypięłam Floyda do smyczy, żeby mi znów nie zwiał.
- Coś ty taki nerwowy? Zachowałeś się niegrzecz.. - Harry niespodziewanie złapał mnie w pasie przyciągając do siebie.
- Co ty wyrabiasz? - uniosłam jedną brew do góry, rozchylając delikatnie wargi. Nie odpowiedział. Zamiast tego zbliżył się do mnie jeszcze bardziej składając na moich ustach delikatny pocałunek. Byłam w szoku, czegoś takiego się po nim nie spodziewałam, chociaż wiedziałam doskonale jaki z niego był pies na baby. Ale nie sądziłam, że zwróci uwagę na mnie! Na zwykłą, szarą Gwen, skoro może mieć prawie każdą laskę jaka chodzi po tej planecie. Początkowo miałam mieszane uczucia co do tego. Przecież byłam zakochana w tym kretynie Claptonie, który jednak miał mnie w dupie. Harry'ego traktowałam wyłącznie jak przyjaciela i co ja robię? Całuje się z nim na środku ulicy, jak w jakimś tanim romantycznym filmie, choć do tego wszystkiego nie pasował Floyd, który szczekał na całe osiedle skacząc wokół nas.
- Co to było? - spytałam po chwili ciszy, kiedy wreszcie się od siebie odkleiliśmy. Harry nadal trzymał mnie za podbródek uśmiechając się kącikami ust.
- To wszystko twoja wina - mruknął, a ja zmarszczyłam delikatnie czoło.
- Jak to moja?
- No twoja. Przecież wcale nie musisz być taka idealna. Gdybyś nie była zapewne by do tego nie doszło. Nie doszłoby do niczego, a ja nadal traktowałbym cię jak najlepszą przyjaciółkę. Ale ja nie mogę Gwen.. - zaśmiałam się cicho spuszczając wzrok.
- I ile dziewczyn przede mną usłyszało to samo? - spytałam po chwili patrząc mu prosto w oczy. Nic. Głucha cisza, przerywana jedynie szczekaniem Floyda i innych psów w okolicy. Prychnęłam cicho wyrywając się z ramion chłopaka.
- A myślałam, że jesteś inny, czego właściwie ode mnie chciałeś? Co ty sobie myślałeś? - pokręciłam głową odwracając się szybko na pięcie. - Zawiodłam się na tobie Styles. Znowu - dodałam po chwili ruszając szybkim krokiem przed siebie.
- Chodź Floyd - mruknęłam płaczliwym głosem, gdyż pies uparcie stał przy nodze Stylesa. Pociągnęłam odrobinie mocniej i na szczęście teraz ruszył za mną. Miałam ochotę krzyczeć, wyć wniebogłosy, a zamiast tego pozwoliłam, żeby łzy powoli spływały po moich policzkach spadając na płaszcz. Już sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć.
Przeprosiłam wszystkich i tłumacząc, że źle się czuje poszłam do swojego pokoju, gdzie spędziłam resztę wieczoru wyjąc w poduszkę, nawet obecność Floyda nie poprawiała mi samopoczucia. Czułam, że straciłam przyjaciela.




Dobra, ten rozdział jest do dupy na serio. Ale długo tutaj nic nie dawałam, a obiecałam że coś wreszcie napiszę. Specjalnie dla was siedziałam z dupą przy laptopie z gorączką, no to się cieszcie.
Kocham was.
jackass.®


9 komentarzy:

  1. Mi się rozdział bardzo, ale to bardzo podobał ;) Więc nie pisz mi tutaj, że rozdział jest beznadziejny, bo cię chyba uduszę ;) Taaaak, Werka jest do tego zdolna, więc się miej na baczności. Oczywiści, że żartuję kochana ;) Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z tego rozdziału;p Bardzo mi się podoba ;)
    Czekam na NN
    Pozdrawiam :)
    http://and-little-things-1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Very Very Good :3 Bardzo Mi się podoba. Mieszanka radości i smutku .. Zajebiście po prostu ; -]

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś genialna . Najlepszy blog jaki czytam . Rozdział świetny jak zawsze , więc nie pisz , że nie , bo nie wiem co zrobię . Pamiętaj ,, Jesteś Genialna ! " .

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszę się i to jak =) świetny rozdział! zresztą, tak jak wszystkie jest po prostu zajebisty:D i czekam na kolejny. xx.

    PS Cud, miód i orzeszki! Twój blog jest genialny, ty jesteś genialna! I życzę weny a przede wszystkim powrotu do zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Wiem, że późno, ale nominowałam cię do Liebster Award na moim blogu: http://outoftouchoutoflove.blogspot.com/

      Usuń
  5. mega mega !!! czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Co ty mówisz? Rozdział do dupy? Oszalałaś? Głupoty gadasz i tylko tyle Ci powiem. Rozdział jest świetny *__* Szkoda Gwen. ; c Ale mam nadzieję, że pomiędzy nią i Hazzą bd ok ; ) Czekam na następny ; d
    +zapraszam do mni opowiadnieoonedirection.blogspot.com

    @keepcalmxoxoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na następny!
    Zapraszam do mnie: http://forever-in-my-herat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń