piątek, 11 stycznia 2013

Chapter 6

Moje życie było gównem. Jednym, wielkim gównem, którego nijak nie mogłam ułożyć. Może to niezbyt taktowne porównanie, ale tak właśnie się czułam. Jakbym straciła wszystko co do tej pory było dla mnie najważniejsze. Harry zachowywał się jak obrażona księżniczka. Twierdził, że to ja mam wiecznie jakiś problem, rozumiecie? JA mam jakiś problem. J A. Przepraszam bardzo, ale czy to ja całuje go na środku ulicy? Czy to ja kłócę się z nim o każdą błahostkę? Dla tego człowieka każdy powód był dobry, byleby tylko zacząć wrzeszczeć. Z każdym dniem oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej, aż nagle JEBS. Wszystko we mnie pękło, wysiadłam. Po prostu strzeliłam mu z pięści w nos, a trzeba przyznać, że ciosa miałam niezłego. Każdego dnia odczuwałam jakąś zmianę, której nie potrafiłam w żaden sposób wyjaśnić. Nie czułam. Zachowywałam się jakbym była pozbawioną uczuć suką. Nawet Louis to zauważył i oczywiście na każdym kroku musiał mi to wypominać. Jego zdanie mnie nie obchodziło. Całe dnie przesiadywałam w swoim pokoju na poddaszu, wtulona w pachnącą sierść Floyda.



But what happens when karma, turns right around and bites you?
And everything you stand for, turns on you to spite you?

What happens when you become the main source of her pain?


Nie chciałam udawać, że moje życie jest idealne. Nie chciałam, ale musiałam. Tata nie miał dla mnie tyle czasu, całe dnie spędzał razem z Jay, planowali ślub. Wszyscy żartowali, śmiali się, tylko ja byłam tą pieprzoną czarną owcą! Co jest ze mną nie tak? Nie miałam już nawet siły płakać, ale wszyscy mieli gdzieś to co się ze mną dzieje. Oni nic nie zauważali.. nawet Clapton, nie zadzwonił ani razu, a przecież moja cholerna duma nie pozwoli mi przejąć inicjatywy, bo przecież najlepiej siedzieć i wpatrywać się w telefon jak  ciele w malowane wrota, czekając na jakikolwiek sygnał z jego strony. Byłam pewna, że gdyby tylko dał mi jakiś znak wybaczyłabym mu to co mi zrobił.. ale czy to by coś zmieniło? Nic. Przecież miał dziewczynę, oszukał mnie.. i szlajał się z tą wytapetowaną panną pod moim oknem. Wiem, że robił to specjalnie, moje serce to wiedziało, ale rozum dalej je uciszał uparcie twierdząc, że on nic do mnie nie czuje. To mnie zabijało.


And when I'm gone, just carry on, don't mourn
Rejoice every time you hear the sound of my voice

Just know that I'm looking down on you smiling

And I didn't feel a thing, So baby don't feel no pain

Just smile back.




Uniosłam powoli głowę spoglądając na swoje lustrzane odbicie. Byłam tylko ja i wszechogarniająca cisza. Podniosłam zaciśniętą pięść na wysokość twarzy uderzając nią mocno w szkło, które posypało się na umywalkę. Nie zwracałam uwagi na krew, która powoli spływała między palcami, zamiast tego uniosłam największy odłamek przysuwając jego ostry koniec do nadgarstka. Jeden zdecydowany ruch. Syknęłam cicho zaciskając usta w wąską kreskę. Zabolało.

- Gwen? Gwen jesteś tam? Otwórz drzwi proszę! - spojrzałam na krwawiącą rękę, rozchylając delikatnie usta. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w dębowe drzwi, za którymi stała Jay, czekając, aż wpuszczę ją do środka.
- Gwen nie wygłupiaj się! Otwórz, zanim się zdenerwuje.
- Nie możesz iść do łazienki na dole, Jay? - mój głos drżał, byłam zbyt zdenerwowana, co nie umknęło jej uwadze. Walnęła pięścią w drzwi, wyraźnie wytrącona z równowagi.
- Albo w tej chwili otwierasz te drzwi, albo idę na dół po ojca.
- To idź! Proszę bardzo, w końcu sama nie potrafisz sobie z niczym poradzić - warknęłam zaciskając zęby. Pukanie ustało, zamiast tego dało się słyszeć głośne wołanie, a zaraz po tym dzikie wrzaski. Miałam mało czasu, musiałam coś zrobić zanim ojciec tu przyjdzie. Wytarłam szybko umywalkę, zawinęłam rękę bandażem zakrywając wszystko rękawem swetra. Jest okej. 
- Gwendoline wyłaź natychmiast, albo wyciągnę cię stamtąd siłą! - brawo. Jeszcze nawet nie doszedł do drzwi, a już wrzeszczy, a później pretensje do mnie, że sąsiedzi plotkują na nasz temat. Wywróciłam oczami otwierając gwałtownie drzwi.
- Lustro się zbiło - mruknęłam tylko mijając zdezorientowanego staruszka, który najwyraźniej dla świętego spokoju nic już nie powiedział. Miałam zamiar tak jak zwykle, po prostu rzucić się na łóżko i ryczeć do wieczora, jednak moje jakże ambitne plany przerwał upierdliwy dzwonek. Z nadzieją, że to Clapton rzuciłam się na podłogę szperając w brudnych ubraniach, spod których owy dźwięk dochodził. Możecie sobie wyobrazić moje rozczarowanie... Josh, nie Clapton, a Josh. Mimo to bez zastanowienia wcisnęłam zieloną słuchawkę i właśnie to zmieniło moje życie na zawsze. 
- Słucham? - mruknęłam niezbyt uprzejmym głosem, za co skarciłam się w duchu.
- Gwen? Cieszę się, że odebrałaś.
- Tsaa.. - przewróciłam oczami opierając się o szafkę.
- Słuchaj, chciałem cię przeprosić, że wcześniej tak szybko zwiałem. Musiałem coś pilnie załatwić, mam nadzieję, że rozumiesz? - nie odpowiedziałam, zamiast tego skinęłam głową, nawet nie myśląc o tym, że przecież on tego nie zobaczy. Odchrząknęłam głośno po chwili krępującej ciszy, wpatrując się tępym wzrokiem w ścianę naprzeciwko.
- Robię dzisiaj imprezę, może wpadniesz? W końcu miałaś mi się jakoś odwdzięczyć za znalezienie telefonu - mimo wszystko uśmiechnęłam się kącikami ust, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Miałam odmówić, ale z drugiej strony co mi szkodzi? Ostatnimi czasy nigdzie nie wychodziłam, nawet do sklepu, a przed zapuszczeniem korzeni we własnym pokoju może mnie powstrzymać tylko ta impreza.
- W porządku, będę.
- Super, za chwilę wyślę ci adres.. - entuzjazm w głosie chłopaka podniósł mnie nieco na duchu. - A i przyjadę po ciebie o siódmej, pasuje ci? - dodał po chwili i nie pytajcie nawet dlaczego, ale zabrzmiało to tak... seksownie.
- Jasne, to do zobaczenia - rozłączyłam się szybko odrzucając telefon na bok.



And I didn't feel a thing, So baby don't feel no pain
Just smile back...




Kwadrans po siódmej, a Josha nadal nie było. Nadal siedziałam w swoim pokoju z nosem utkwionym w szybie, ale na ulicy w dalszym ciągu było pusto. Westchnęłam ciężko zaciskając mocno powieki. Chciało mi się płakać, a myśl, że jedyna osoba, z którą mogłam sobie normalnie pogadać olała mnie, nie dawała mi spokoju. Wypalała mi dziurę w sercu. Nie chciałam już nic czuć. Powoli odsunęłam się od okna wzdychając ciężko. Czyżby moja jedyna szansa na normalne życie właśnie została zdeptana? Otóż nie! Co z tego, że Bradley nie dotrzymał obietnicy? Miałam przecież adres akademika, w którym odbywała się ta niby epicka impreza, więc mogłam iść tam sama. Lepsze to niż zrezygnowanie z normalności.
Zbiegłam szybko na dół, wciągając buty.
- Gdzie idziesz? - uniosłam wzrok, kiedy do moich uszu dotarł znajomy głos. Styles franco, po jaką cholerę ty tu cały czas siedzisz? Miałam ochotę obić mu tą piękną buźkę, żeby raz na zawsze zetrzeć ten głupawy uśmiech, jednak zamiast tego wyprostowałam się dumnie, unosząc jedną brew do góry.
- Nie twój zasrany interes. - odpyskowałam chwytając za klamkę, ale chłopak nie dał za wygraną. Chwycił mnie za łokieć przyciągając do siebie.
- Przestań zachowywać się jak rozpuszczona smarkula - warknął przez zaciśnięte zęby ciągnąc mnie z powrotem na górę. Pisnęłam cicho wyrywając się z jego uścisku.
- A skąd wiesz, że nią nie jestem co? - uśmiechnęłam się triumfalnie, twardo spoglądając w oczy chłopaka. - No skąd wiesz, że nie jestem tą rozpuszczoną smarkulą? W ogóle mnie nie znasz.. nic o mnie nie wiesz, a teraz proszę cię, z łaski swojej przestań mieszać się w moje życie, bo twoje zdanie w ogóle mnie nie obchodzi, mogę robić co mi się podoba, a tobie nic do tego - prychnął tylko, podchodząc do mnie szybko.
- Zachowujesz się jak dziecko, Gwen.
- Super - warknęłam przez zaciśnięte zęby, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam szybko trzaskając drzwiami. Kim on do cholery był, żeby mówić mi co mam robić? Zaklęłam pod nosem szperając w kieszeni za kluczykami, które zwinęłam ojcu z jego gabinetu, przed wyjściem. Siedział razem z Jay na górze, więc pewnie nawet nie zauważy, że pożyczyłam sobie jego samochód, mimo że nawet nie miałam prawka. Przekręciłam kluczyk w stacyjce wycofując samochód z podjazdu. Styles miał rację. Zachowuje się jak rozpuszczona smarkula, ale tylko dlatego, że potrzebuję chwili uwagi. Tylko tyle. Uchyliłam okno, żeby wpuścić do środka nieco świeżego powietrza. Właśnie w tym momencie, zaczynałam nowe życie. Nowy początek. Jakbym urodziła się na nowo.



Godzinę później, akademik BETA.
Dojechałam na miejsce w jakieś pół godziny. Impreza na prawdę była duża, musiałam zaparkować kilka ulic dalej, bo po pierwsze przed budynkiem nie było miejsca, a po drugie, gdyby z autem coś się stało tatulek z pewnością pochowałby mnie żywcem. Już teraz wydzwaniał co pięć minut i musiałam wyłączyć telefon. Nikogo tam nie znałam, mimo to nie rezygnowałam. Dzielnie przedzierałam się przez tłum tańczących dzikusów, żeby jakimś cudem dostać się do baru, który akurat był w kuchni. Starałam się nie oddychać, żeby nie wdychać tego obrzydliwego zapachu alkoholu zmieszanego z potem i dymem papierosowym, jednak było to dość trudne. Nabrałam gwałtownie powietrza do płuc, gdy wreszcie znalazłam się po drugiej stronie sali, na wolnej przestrzeni.
- Z tobą się jeszcze nie przywitałem! - podskoczyłam gwałtownie odwracając się w stronę jakiegoś faceta. Zaśmiał się jedynie, najwyraźniej z siebie zadowolony i  nawet nie czekając na moją reakcję kontynuował swoją paplaninę - Jestem Logan. Logan Bradley.. - chciał dodać coś jeszcze, ale szybko mu przerwałam marszcząc delikatnie czoło.
- Bradley? Hej, Josh Bradley to twój kuzyn? - znów zaczął się śmiać. Nie wiem co było w tym takiego zabawnego, ale może to przez alkohol, lub coś bardziej wymyślnego, nie wnikałam w szczegóły.
- Brat - poprawił mnie po chwili, kiedy już przestał się tak głupio cieszyć.
- Jest tutaj? - spytałam rozglądając się dookoła.
- Taa, o ile dobrze pamiętam to jest z Leonie na górze, a co? - z Leonie na górze. A więc to tak. Starałam się nie okazywać złości, więc wzruszyłam tylko ramionami spuszczając wzrok.
- Nic - mruknęłam pod nosem, bo chłopak nadal patrzył na mnie wyczekująco.
- Pewnie jesteś kolejną jego laską, co? - proszę? Kolejną laską? Dobra, nic już z tego nie rozumiem. Spojrzałam na niego z jednym, wielkim znakiem zapytania na twarzy, a ten znów zaczął się śmiać trzymając łapę na moim ramieniu.
- Co? Co jest takie śmieszne? - warknęłam mimowolnie zaciskając ręce w piąstki. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... wszystko okej Gwennie, tylko się nie denerwuj. Wyprostowałam się momentalnie, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Okej, dobra nie tłumacz. Nie chce tego słuchać. Daj mi coś do picia - zaśmiałam się cicho, kiedy Logan klasnął zadowolony w dłonie ciągnąc mnie do kuchni. Fajny z niego człowiek, ciekawe za kim urodził się jego brat? Westchnęłam tylko siadając na blacie.
- To powiesz mi jak masz na imię?  - spytał po chwili, a ja skinęłam tylko głową nachylając się nad jego uchem, żeby mógł cokolwiek zrozumieć pośród dudniącej muzyki.
- Gwen! - uśmiechnęłam się szeroko, a chłopak skinął tylko głową i bez słowa podał mi czerwony kubek wypełniony jakimś niezidentyfikowanym przezroczystym płynem. Chwilę wpatrywałam się w to coś zastanawiając się nad konsekwencjami tego wszystkiego, aż w końcu przechyliłam kubek gwałtownie przełykając to paskudztwo. Kwaśne, ale da się wytrzymać. 
- I to mi się podoba! - krzyknął z szerokim uśmiechem obejmując mnie ramieniem. W jednej ręce trzymał kubek, a że nie był w zbyt dobrej formie miałam całe ramię mokre od wódki.
- Przedstawię cię reszcie - wymamrotał mi wprost do ucha prowadząc gdzieś.. właściwie to nie miałam bladego pojęcia gdzie. A co było w tym wszystkim najlepsze? Nawet przez chwilę nie myślałam o Claptonie, ani o tej całej sytuacji z Harrym i resztą. Chyba mi się to spodoba.
Po długiej chwili wreszcie doszliśmy, do grupki chłopaków otoczonych wianuszkiem roznegliżowanych lasek, w kusych spódniczkach. Spojrzałam krytycznym wzrokiem na swoje szorty, jednak szybko przestałam się tym przejmować. Aż tak strasznie nie wyglądałam.
- Chłopaki, to jest Gwen. Gwen to jest Dwight, mój brat, to jest James, a to Paul - uśmiechnęłam się tylko pod nosem, nie byłam w stanie wydusić nic więcej. Gwennie, chyba właśnie wpadłaś w towarzystwo, przed którym zawsze ostrzegał cię ojciec. Uciekaj stąd, już, dalej póki jeszcze możesz. O nie, nie, nie tym razem cię nie posłucham, zostaję i nawet siłą mnie od nich nie odciągniecie.
- Ano, tam jest jeszcze Malik, ale chyba jest trochę zajęty - dodał po chwili, a mój wzrok automatycznie powędrował na chłopaka, który obściskiwał się z jakąś dziewczyną na samym końcu skórzanej kanapy, na której wszyscy siedzieli. Moment, moment.. czy ja właśnie patrzę na Zayna?
- Malik! - ryknęłam, a ten jak na komendę oderwał się od cycatej blondyny patrząc na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie zobaczył ducha. Zaśmiałam się nerwowo.. o w mordę, to już po mnie. Jeżeli on powie ojcu o tej imprezie Bobcio mnie ukrzyżuje. Ale ten zaśmiał się tylko odpychając od siebie tą laskę.. niezbyt ładnie się zachował, ale jej to widocznie nie przeszkadzało, bo zaraz przylepiła się do kogoś innego.
- Co ty tu robisz? - wydusił przez śmiech. Co cię tak bawi gnomie? - Ty i impreza? Proszę cię Gwen, przecież ty się do tego nie nadajesz. Jesteś na to zbyt grzeczna. Przyznaj, że nawet nie wiesz co to jest - mówiąc to pomachał mi przed nosem skręconą fajką. Prychnęłam tylko automatycznie czerwieniejąc. Jakim prawem on w ogóle to robi? Nie znał mnie do cholery, żaden z nich mnie nie znał! 
- Doprawdy? A to byś się zdziwił - odpyskowałam unosząc przy tym jedną brew.
- Udowodnij.
- Ależ proszę - uśmiechnęłam się uroczo, chociaż gdybym mogła zdeptałabym go jak pieprzonego karalucha.


kilka minut później, kuchnia, akademik BETA.
A więc... cześć, jestem Gwen Dylan i zaraz sama zostanę zdeptana przez Malika. Cała pewność siebie jakoś tak ze mnie uleciała i stałam na środku pomieszczenia jak ten słup soli gapiąc się to na Zayna, to na całą resztę. Logan siedział przy małym stoliku szczerząc się jak głupi do sera. Na stoliku stały dwa czerwone kubki i dwie butelki wódki. No to po tobie Dylan. Usiadłam niepewnie naprzeciwko zadowolonego mulata, nawet nie słuchając tego co mówił Logan.
- Dobra, Gwen, ty pierwsza - wyrwana z transu spojrzałam na niego marszcząc czoło. - No pij do cholery - dodał po chwili zniecierpliwiony. Rozejrzałam się dookoła, a na widok tych wszystkich oczu wpatrzonych we mnie zrobiło mi się niedobrze. Czy ja zawsze muszę się w coś pakować? A mogłam siedzieć w domu i oglądać Plotkarę. Westchnęłam ciężko unosząc kubek drżącą dłonią, co wyraźnie rozbawiło Zayna jeszcze bardziej. Nie bądź cipą, Gwen. Kubek do samego dna był wypełniony tą małą ohydką.. a ja miałam to wszystko wypić. No ale przepraszam bardzo, skąd miałam wiedzieć, że Malik urządzi sobie jakieś zawody pijackie? Ten człowiek był n i e n o r m a l n y. Przechyliłam szybko kubek, byleby mieć to za sobą..

Jeden kubek..
Drugi kubek..
Trzeci kubek..
Czwarty kubek..
Piąty kubek..
Chyba zaraz odlecę..
Szósty kubek..
Siódmy kubek..
Mamo, mamo, mamo ratuj mnie. Zrzygam się na niego jak nic..
Ósmy kubek..
Dziewiąty kubek.. 
Malik padł. 



Nie do końca ogarniając co się właśnie stało spojrzałam na wymiotującego Malika, przechylając lekko głowę. Wszyscy podchodzili do mnie, rzucali się na mnie, ściskali, wrzeszczeli coś, czego za nic nie mogłam zrozumieć, a ja chciałam tylko iść siku... ewentualnie spać. Najwyraźniej ktoś wysłuchał moje modły, bo poczułam silny uścisk na nadgarstku, a zaraz potem owy ktoś przerzucił mnie sobie przez ramię idąc szybko na górę. Ostatnim co zarejestrowałam była uśmiechnięta twarz Josha.


5 komentarzy:

  1. no proszę :D bardzo pozytywny świetny rozdział :D Miło się czytało a zwłaszcza jak Malik padł :D siedze u znajomych narazie jako najmłodsza i zamiast w towarzystwie to szczerze się do komputera :D ale ja tak lubię :p bardzo podobał mi się ten rozdział i cieszę się że w końcu dodałaś kolejny ;p już nie mogę doczekać się kolejnego bo już wiem że będzie super :p całuskiii
    xoxo
    N.

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest świetne! kocham cię za to twoje poczucie humoru, które dodajesz do swoich opowiadań <3 nie. mogę. się. doczekać. nowego. rozdziału. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. mega mega .... czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie piszesz ogólnie super ;D Obserwuje i zapraszam do mnie :
    samotne-wieczory-z-1d.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń