czwartek, 27 listopada 2014

ogłoszenie

strasznie   długo  nic  nie  pisałam  i   muszę  przyznać,  że  bardzo za  tym zatęskniłam.  Jak wiecie  opowiadania  nie  mają  takiej  aż  siły  przebicia  co  u  niektórych  dlatego   tak  bezczelnie  wykorzystuję  starego   bloga,  by   zaprosić   was  na  całkiem nowe,   jeszcze  bardziej  zaskakujące   i   mam   nadzieję,  że   warte   uwagi   opowiadanie.   Jak  na  razie  pojawiła  się   tylko  zakładka  z  bohaterami,    jednak prolog   najprawdopodobniej  pojawi  się  już  w  tą   niedzielę!   Chyba  nie  muszę  nic  więcej  dodawać,  pozostaje mi  jedynie  zaprosić  was,  ktokolwiek zajrzy,   na..   

czwartek, 17 października 2013

Epilog


Pierw kilka słów wstępu. Nie chcę przeciągać, chciałabym wam podziękować, wszystkim tym, którzy zostali tu do końca, mimo że ostatnio wszystko szło kiepsko. Właściwie to w ogóle nie szło. Pisanie opowiadania, czytanie waszych komentarzy na prawdę sprawiało mi radość i jest mi głupio, że kończę opowiadanie po 16 marnych rozdziałach. Wszystko to moja wina, biorę to na klatę. Do wszystkiego przyczynił się chyba zły start. Niedokładne rozplanowanie, pisanie rozdziałów na "spontana", a potem.. kurcze? co dalej robić? No właśnie. Nie mam kompletnie pomysłu, ani weny dlatego te opowiadanie również mogę dodać do kolekcji niewypałów. Nie jest to oczywiście koniec mojej przygody z pisaniem, dalej będę próbować, chociaż idzie mi strasznie. Mam wrażenie, że was zawiodłam, ale spróbuję wynagrodzić to nowym opowiadaniem, które planowałam zacząć już kilka miesięcy temu. Mam nadzieję, że Thousand Years zainteresuje was równie co Highway to hell. Kocham was, mam nadzieję, że mi to wybaczycie :*






Wszystkie wspomnienia wracały w snach. Nigdy ich do końca nie wymarzę, są jak rozdrapywana bez ustanku blizna, której w żaden sposób nie mogę się pozbyć. Nie chcę reszty życia spędzić w skórzanym fotelu, opowiadając psychologowi o oczywistych oczywistościach, bo wtedy cierpię jeszcze bardziej. Chce o tym zapomnieć,  jednak nikt mi na to nie pozwala. Nawet Harry, który przez swoją opiekuńczość zaczyna mnie męczyć. Czasem zastanawiam się czy nasz związek ma jakikolwiek sens. Mimo to nie potrafię odejść. Kocham go i to jedyna rzecz, której jestem w stu procentach pewna.
- Gwen, dziś twój wielki dzień - uśmiechnęłam się niemrawo, uchylając delikatnie powieki. Jedno spojrzenie na manekin z białą suknie, a moje wnętrzności znów zaczęły szaleć, przypominając, że właśnie dziś mam podjąć decyzję, która w pełni zmieni moje życie. Nie wiem czy jestem gotowa na małżeństwo, na dzieci. Mam dopiero dwadzieścia lat, a co za tym idzie zero szansy na szaleństwo.
- Co to za mina?
- Jaka mina?
- Chyba nie widziałaś się dzisiaj w lustrze kochanie - westchnęłam jedynie, posyłając mamie sztuczny uśmiech, jedyny na który było mnie w tej chwili stać. Cały czas miałam wątpliwości. Kocham Harry'ego, jednak myśl, że większość młodych małżeństw bardzo szybko się rozpada nie dawała mi spokoju.
- Ja po prostu nie jestem pewna - mruknęłam, przeczesując włosy palcami.
- Ja też nie byłam w stu procentach pewna, czy małżeństwo z twoim ojcem to dobry pomysł.. - o świetnie mamo, dzięki, na pewno mi tym pomogłaś. - ale mimo wszystko nie żałuje ani jednej chwili z nim spędzonej - uśmiechnęłam się niemrawo,  wtulając się w drobne ciało rodzicielki. Pięć godzin, zostało mi tylko pięć godzin.

~ * ~


- Harry - krzyknęłam przerażona, zakrywając suknię rękami, chociaż wiedziałam, że to w niczym nie pomoże, a wywołało jedynie głośny śmiech mojego narzeczonego. - Dobrze wiesz, że pan młody nie powinien widzieć panny młodej przed ślubem - mruknęłam naburmuszona, popychając go delikatnie w tył.
- Wyglądasz pięknie..
- Dziękuje, ale teraz proszę wyjdź, bo przyniesiesz nam pecha - zaśmiałam się cicho, zamykając ukochanemu drzwi przed nosem.


~ * ~



Nabrałam głośno powietrza do płuc, ściskając mocno ramię ojca.
- Spokojnie, bo urwiesz mi rękę dziecino - skinęłam jedynie głową. Nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego innego dźwięku, czułam się jak sparaliżowana.



Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
 Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,
 nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, 
nie szuka swego, nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy,
 we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. 
Miłość nigdy nie ustaje.





Kiedy poznałam Harry'ego, byłam przekonana, że nie pozostanie mi obojętny. Chciałam przebywać w jego towarzystwie, chciałam śmiać się z jego żartów, a każda kłótnia sprawiała mi niewyobrażalny ból. Dzięki niemu zapomniałam o Claptonie, o toksycznym związku z Joshem i o wszystkim tym co działo się w ciągu ostatnich kilku lat. Pomógł mi przez to przejść, nie zostawił mnie, kiedy go potrzebowałam, nie przestawał o mnie walczyć i właśnie dzięki temu byłam pewna, że nasza miłość będzie wieczna.


Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci...



Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, wszystkie znajome twarze otaczały mnie z każdej strony, życząc wszystkiego dobrego, rzucając drobnymi ziarenkami ryżu, wręczając kwiaty, telegramy, jednak nie miałam nic przeciwko. Nie czułam się osaczona i zagubiona tak jak zwykle, bo miałam przy sobie mężczyznę swojego życia, a wszyscy cieszyli się razem ze mną.. 
- Jestem taka szczęśliwa - zaśmiałam się wesoło, rzucając się w ramiona męża. Jak to dziwnie brzmi. Harry został moim mężem. Nigdy nawet o tym nie marzyłam. Chciałam objąć go mocno i już nigdy nie puścić. 



Huk


Zastygłam w bezruchu. Harry obserwował mnie z przerażeniem w oczach, a wszystkie radosne krzyki dookoła umilkły. Nie miałam pojęcia co się stało, czułam tylko przeszywający ból w klatce piersiowej. Moje powieki z sekundy na sekundę stawały się coraz cięższe. Spojrzałam w dół, wielka plama krwi, która powiększała się coraz bardziej, z każdym kolejnym oddechem. Osunęłam się po ramionach chłopaka, upadając na zimny beton. Resztkami sił złapałam ostatni oddech... i wszystko zgasło. 














poniedziałek, 3 czerwca 2013

Chapter 16

Nie potrafię opisać słowami tego jak się czułam. Jak mogła czuć się dziewczyna, która właśnie spędziła najcudowniejsza noc swojego życia, z najcudowniejszym facetem na ziemi? Zapewne każda nastolatka na tej planecie dałaby się pociąć za to, by być na moim miejscu, a przecież to było takie normalne! Harry był dla mnie wkurzającym dupkiem o którym myślałam non stop przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Może i zachowywałam się w tym momencie jak zrajcowany hipster na widok nowiutkich vansów, ale przecież to zrozumiałe, tym bardziej, że jeszcze kilka godzin temu byłam przekonana, że Styles skończył cudowny żywot z kulką między oczami.
- To wszystko jest takie cholernie pokręcone - wymamrotałam, z głową w poduszce, ciągnąc delikatnie końce włosów.
- Hmm? - westchnęłam zirytowana, przewracając oczami.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - warknęłam, podnosząc się energicznie. Prychnęłam zirytowana, starając się ignorować wzrok Harry'ego, utkwiony w moich piesiach. Co za zboczeniec! - I z łaski swojej podaj mi proszę prześcieradło, bo nie będę paradować nago.
- Przecież i tak już cię widziałem - zaśmiał się pod nosem, jednak mimo to nie mogłam tak po prostu świecić przed nim tyłkiem. Poza tym w każdej chwili ktoś mógł tutaj wejść. Co jeśli któryś z chłopców zobaczyłby mnie w takim stanie? Nie daliby mi o tym zapomnieć do końca życia, o ile moje życie nie zakończyłoby się w tym właśnie momencie, pod głęboką przepaścią rozpaczy.
- Dobra, nieważne, goń się - mruknęłam pod nosem, zbierając porozrzucane po całym pokoju rzeczy.


Północny Londyn, godzina 11:45
- Jak to uciekła? - mężczyzna ubrany w czarny garnitur uderzył dłonią w stół, wyraźnie zdenerwowany. - Nigdy nic nie możecie zrobić porządnie. Sam się tym zajmę i poślę tą gówniarę do piachu jeszcze dziś!



- Dlaczego musisz być taką cholerną suką? - prychnęłam głośno, trzaskając drzwiami frontowymi. Przeszłam przez podwórko w ekspresowym tempie, klnąc pod nosem. Jak mógł w ogóle użyć wobec mnie czegoś tak obraźliwego? I to właśnie teraz, kiedy potrzebowałam jego pomocy? Jeszcze dwa dni temu byłam święcie przekonana, że nie żyje, a tymczasem nie mogę się nim nacieszyć, bo zachowuje się jak kompletny dupek.
- Czego ode mnie oczekujesz? - warknęłam przez zaciśnięte zęby, odwracając się na pięcie, by móc na niego spojrzeć. Harry wyglądał na zdziwionego tym, że w ogóle chciałam z nim rozmawiać. Mogłam po prostu sobie pójść, ale jak zwykle musiałam robić wszystko na opak. - Mam robić wszystko tak jak ty chcesz? - uniosłam brew do góry, krzyżując ręce na piersiach.
- Jezu Gwen, nie chodzi mi o to - prychnęłam cicho, przewracając oczami.
- A o co?
- To głupota - mruknął jedynie, czym rozzłościł mnie jeszcze bardziej.
- Jeśli to jest głupota to widocznie jesteś pokręconym gnojkiem, który nie liczy się ze zdaniem innych - wymamrotałam odchodząc szybko w stronę domu. Miałam już dość tej dziwnej wymiany zdań. Ile można się kłócić o takie głupstwo? Bo przyznaję, może robiłam z igły widły, ale to nie znaczy, że musiał mnie obrażać.


Zatrzasnąłem drzwi samochodu, rzucając broń na tylne siedzenie. 



 - Daj spokój Gwen - wzruszyłam jedynie ramionami wypuszczając głośno powietrze z płuc.

- Co daj spokój? - uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc doskonale, że w ten sposób jedynie go rozzłoszczę. Who cares? Lubiłam patrzeć na Harry'ego kiedy się złościł, robiły mu się wtedy takie śmieszne zmarszczki na czole i cholera, musiałam przyznać, że mnie to pociągało...
- Słuchasz mnie w ogóle? - ryknął, machając mi dłonią przed oczami.
- Oczywiście, że cię słucham - mruknęłam, chociaż nie miałam bladego pojęcia, o czym do mnie gadał przez ostatnie pięć minut.
- Nie wiesz nawet o czym mówiłem - westchnęłam ciężko, przeczesując włosy palcami. Dlaczego w tym domu nie mogło być normalnej atmosfery? Styles nie potrafił się do mnie normalnie odezwać, za to ojciec przez cały czas gapił się na mnie jakbym była duchem. Okej, rozumiem, że jest w szoku po tym jak zobaczył mnie w drzwiach, ale mógłby przestać.



Zgasiłem silnik, zatrzymując samochód na osiedlu.

- Masz zamiar powiedzieć nam gdzie byłaś przez cały ten czas? - przygryzłam mocno dolną wargę, spuszczając wzrok. Wiedziałam, że ojciec wreszcie zacznie się dopytywać, ale nie sądziłam, że dojdzie do tego tak szybko. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, bo wtedy poszedłby z tym na policję i ściągnąłby na naszą rodzinę nieszczęście. Ten człowiek był szalony, jeśli miałby przeze mnie problemy powybijałby nas wszystkich.
- No włóczyłam się w sumie - wzruszyłam ramionami przegryzając spokojnie ciastko, jakby to faktycznie nie było nic takiego. Ale wiedziałam, że ojciec się wścieknie i uziemi mnie na kilka dobrych miesięcy, jak nie lat! Tym razem przegięłam, może gdybym powiedziała mu prawdę wszystko byłoby okej, ale problem tkwił w tym, że nie mogłam.
- I mówisz o tym tak spokojnie? - warknął, uderzając dłonią w stół.
Wstrzymałam oddech, mierząc jego sylwetkę z góry na dół. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Nie ma o czym mówić - wymamrotałam pod nosem, odwracając wzrok. Nie chciałam widzieć jak bardzo go zawiodłam. To byłoby dla mnie zdecydowanie za dużo.
- Czy ty siebie w ogóle dzieciaku słyszysz? - ryknął tak głośno, że aż podskoczyłam na krześle. - Szukaliśmy cię z matką przez kilka miesięcy, wieszaliśmy ogłoszenia, chodziliśmy po telewizji, a ty mi kurwa mówisz, że nie ma o czym mówić? Za kogo ty się masz Gwendoline? - wzdrygnęłam się mimowolnie, wbijając wzrok w stół. Czułam się strasznie z tym, że po raz kolejny go zawiodłam.
- Ale..
- Nie chce słyszeć żadnego ale - mruknął i wyraźnie chciał dodać coś jeszcze, jednak przerwało mu głośne pukanie do drzwi.


Ile można czekać?


Nie miałam bladego pojęcia, kto mógłby przychodzić o tej porze. Jednak kiedy usłyszałam znajomy głos, TEN głos automatycznie zbladłam spoglądając na Harry'ego spanikowanym wzrokiem. Jak mogłam być taka głupia? Trzeba było zostać z tym pieprzonym Lancem, może wtedy nie naraziłabym własnej rodziny na niebezpieczeństwo.
- Gadaj gdzie jest twój pierdolony bachor, albo zginiesz razem z nią - rozejrzałam się spanikowana dookoła zatrzymując wzrok na równie przerażonej Jay. Nie miałam czasu na wyjaśnienia. Nie mogłam też ich zostawić, bo wyszłabym na cholernego tchórza.
Pokręciłam głową, zaciskając mocno powieki. Nie mogłam tego dłużej ciągnąć, ruszyłam powoli w stronę drzwi, jednak Styles chwycił mnie za nadgarstek siłą zaciągając mnie z powrotem do kuchni.
- Co ty wyrabiasz? - syknęłam.
- A jak myślisz?
- Harry nie, przestań. Nie mogę wiecznie przed nim uciekać - mruknęłam, hamując łzy.
- Jesteś nienormalna, Gwen
- Nie..
- Gwennie, on ma racje - spojrzałam zdziwiona w stronę Jay, unosząc jedną brew. - Nie wiem co się tu dzieje, ale skoro on cię szuka nie powinno cię tutaj być - nie mogłam nic zrobić, bo zniecierpliwiony Harry ciągnął mnie w stronę tylnego wyjścia, co chwile oglądając się za siebie.


Znów mi zwiała, mała suka. 



Zacisnęłam palce na skórzanym obiciu fotela, szarpiąc się z pasem.

- Co ty właśnie zrobiłeś? - warknęłam przez zaciśnięte zęby, odchylając głowę do tyłu. - Masz pojęcie co on w ogóle może z nimi zrobić? - prychnęłam zirytowana, uderzając palcami o szybę. - On zrobi im krzywdę - warknęłam ciągnąc za końce włosów, by jakimś cudem się uspokoić.
- Dadzą sobie radę - pokręciłam energicznie głową zaciskając dłonie na uszach.
- Nie kłam, doskonale wiesz w jakim są niebezpieczeństwie - wypuściłam głośno powietrze z płuc, opierając się czołem o tapicerkę.
- Zawracaj w tej chwili - warknęłam szarpiąc chłopaka za rękę.
- Oszalałaś? Chcesz doprowadzić do kolejnego wypadku? - warknął przez zaciśnięte zęby, wjeżdżając na parking lotniska.
- Mógłbyś czasem pomyśleć zanim coś powiesz - mruknęłam, wychodząc szybko z samochodu, kiedy Styles wreszcie znalazł jakieś miejsce. - Mam dość wiecznego uciekania! - ryknęłam, opierając się plecami o ścianę budynku.
- Ale my nie uciekamy Gwen, wyjeżdżamy po prostu na wakacje - prychnęłam zirytowana nie mogąc znieść tego, że mimo tego co się wydarzyło był tak strasznie spokojny.
- Jakie wakacje? - uniosłam brew, przechylając głowę w bok.
- Do Tennessee.





Hej wam!
Wiem, że ostatnio strasznie wszystko zaniedbałam, bo rozdziału nie było już prawie dwa miesiące, ale musicie się uzbroić w cierpliwość, bo ostatnio nie mam ani weny, ani czasu. Mimo to, rozdziały będą się pojawiać, opowiadanie zostanie zakończone normalnie. To nie będzie koniec mojej "blogowej działalności", bo planuję nową historię i już teraz możecie przeczytać prolog na http://athousandyeaars.blogspot.com :)
Dziękuje za cierpliwość, kocham was,
jackass.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Chapter 15

   - Niall? - dosłownie mnie zatkało. Chłopak jeszcze dzisiaj pisał, że wie gdzie jestem, ale nie sądziłam, że po mnie przyjdzie. Po co miałby to robić? Jak znalazł nas w środku lasu? Nie oddaliliśmy się zbytnio od motelu, ale i tak równie dobrze mógł pójść w przeciwnym kierunku, albo w ogóle zrezygnować z ponownego szukania jakichś śladów. Wstrzymałam oddech rzucając się blondynowi na szyję. Tak bardzo za nimi wszystkimi tęskniłam, ale niestety musiałam płacić za własną głupotę. Gdybym wróciła do domu Derek zabiłby mnie bez mrugnięcia okiem, skoro nie mógł liczyć na własnego syna. 
- A kogo się spodziewałaś? - mimo wszystko zaśmiałam się pod nosem, ściskając Irlandczyka jeszcze mocniej. 
- To nie jest chyba odpowiednia pora na takie rozmowy - mruknęłam, odsuwając się od Horana na bezpieczną odległość. Może popadałam w paranoję, ale to że chłopak znalazł mnie bez żadnego problemu, chociaż nie miał ze mną żadnego kontaktu wydawało mi się trochę podejrzane. Niall nie skrzywdziłby muchy, to było pewne, ale babcia zawsze mawiała, że przezorny zawsze ubezpieczony. 
- Pewnie zastanawiasz się jak cię znalazłem, prawda? - uniósł jedną brew do góry, a ja na potwierdzenie jego domysłów skinęłam lekko głową, zagryzając dolną wargę. - On się ze mną skontaktował - dodał po chwili wskazując palcem na palące się w oddali ognisko, przy którym nawet z tej odległości mogłam dostrzec sylwetkę Lanca.  Zmarszczyłam delikatnie czoło, wypuszczając powietrze z płuc. Odetchnęłam. 
- Dlaczego to zrobił? - spytałam po chwili, unosząc jedną brew do góry. Mieliśmy siedzieć w tym razem, tymczasem brunet wydał miejsce mojego pobytu blondynowi. 
- Może kiedyś sam ci to powie - skinęłam delikatnie głową, jednak nie było mowy o tym, żebym dała sobie spokój. Dlaczego pomógł mi uciec? Dlatego, że nie chciał być taki jak jego ojciec, czy był jakiś inny powód? Na jego miejscu już dawno zakopałabym mordercę własnej matki żywcem, pozwalając, żeby cierpiał tak samo jak ona w chwili śmierci, albo nawet gorzej.
- Co masz zamiar zrobić? - spytałam po chwili, gdyż nadal staliśmy w miejscu, nie odzywając się do siebie ani słowem.
- Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jesteś - uniosłam kąciki ust w górę, spuszczając głowę w dół. 
- Zabierz mnie do domu, proszę - wymamrotałam ledwo słyszalnie i na szczęście Niall nie zadając żadnych pytań wziął mnie na ręce odchodząc w stronę samochodu. 


*

Pogodziłam się ze swoim marnym życiem. Jeśli będę musiała zginąć, trudno. Mam dość wiecznego uciekania, chcę być z rodziną, a nie jakimiś obcymi ludźmi, czy dziećmi facetów, którzy marzą o mojej rychłej śmierci. 
- Jak oni wszyscy się trzymają? - uniosłam jedną brew do góry, na moment odwracając wzrok od krajobrazu za szybą. 
- W związku z czym? - natychmiast pożałowałam swojego pytania. Czyżby Niall nie dopuszczał do siebie myśli, że jego najlepszy przyjaciel został zamordowany? A może oni o niczym nie wiedzą? Może szukają Stylesa modląc się o jego życie, gdy smutna rzeczywistość przygotowała dla nich niezłego kopniaka? Jeśli faktycznie próbował wmówić sobie, że loczek ma się dobrze nie miałam nic przeciwko. Sama wielokrotnie odtwarzałam wiadomości głosowe wsłuchując się w jego słowa. Wyobrażałam sobie wtedy, że wszystko jest w porządku, że Harry wcale nie dostał kulki między oczy. To chociaż na moment przynosiło ulgę. 
- Dobrze wiesz o co mi chodzi - mruknęłam, wzdychając ciężko. Pojedyncza łza spłynęła powoli po moim zaróżowionym policzku zatrzymując się na poszarpanej bluzie. Jak wygląda ten dom bez radosnych wrzasków Stylesa? Spojrzałam na chłopaka kątem oka próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Zachowywał się jak wyprany z wszelkich emocji. Dopiero po chwili pokręcił głową, nie odrywając wzroku od drogi.
- Jak trzymają się bez Harry'ego? - dodałam, odwracając wzrok, żeby blondyn nie zobaczył mnie zaryczanej.
- Już wyszedł ze szpitala i nadal irytuje wszystkich dookoła, więc nie mamy raczej za kim tęsknić - zamarłam, wpatrując się w blondyna z uniesioną brwią. Przełknęłam ślinę, zaciskając palce na nadgarstku. 
- Jak to wyszedł ze szpitala? - wychrypiałam, a przed oczami pojawił się obraz sprzed kilku dni, a w tym martwy Harry leżący na panelach w starym akademiku, który zamieszkiwali Bradley'owie.
- No normalnie - wzruszył ramionami, nie przejmując się moją reakcją. Przecież on był martwy, jak to możliwe, że to przeoczyłam? - Myślę, że doskonale wiesz kto za tym wszystkim stoi - skinęłam jedynie głową, wzdychając ciężko.
- To moja wina - wymamrotałam, opierając głowę na szybie.
- Nie mów tak - wzruszyłam tylko ramionami zalewając się łzami. - Przestań ryczeć. Harry dostanie zawału jak cię zobaczy, wyglądasz potwornie - roześmiałam się mimowolnie ocierając łzy, jednak te pojawiały się na nowo. 


*


Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce wyskoczyłam z samochodu biegnąc w stronę domu Stylesa. Chciałam po prostu upewnić się, że Niall nie kłamał, że Harry jest cały i zdrów. Tęskniłam nawet za jego wiecznym narzekaniem i za tym, że traktował mnie jak małe dziecko, które nie jest zdolne do samodzielnego podtarcia tyłka. Popędziłam schodami na górę nie dbając nawet o pozbycie się zabłoconych butów. Było mi wszystko jedno. Wpadłam do pokoju loczka, jednak jego tam nie było. Jęknęłam cicho, uderzając pięścią w szafkę.
-  Co do cholery mówiłem, że macie dać mi spokój - zacisnęłam mocno powieki, a na mojej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech.
- Gwen? - nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, więc skinęłam jedynie głową, mrugając kilkakrotnie powiekami, by powstrzymać łzy. Szlochając głośno rzuciłam się na bruneta, ignorując jego protesty. Zrozumiałam dopiero, kiedy syknął z bólu odsuwając mnie delikatnie. Wstrzymałam oddech, zatrzymując wzrok na klatce piersiowej chłopaka, którą szpeciła świeża blizna. Wypuściłam głośno powietrze z płuc przejeżdżając po niej opuszkami palców. 
Tym razem delikatnie wtuliłam się w niego, wdychając świeży zapach, którego tak bardzo mi brakowało. 
- Tęskniłem - uśmiechnęłam się pod nosem, przylegając do niego jeszcze bardziej. Harry chwycił delikatnie mój podbródek, unosząc go w górę. Nachylił się delikatnie, a nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku, którego oboje potrzebowaliśmy. Wplotłam ręce we włosy chłopaka całując go coraz zachłanniej. Dłonie Harry'ego zjechały na moje uda i zanim zdążyłam się zorientować chłopak posadził mnie na blacie biurka wsuwając ręce pod wilgotną koszulkę, której pozbył się równie szybko co ja jego starych, znoszonych dresów.  Mruknęłam z zachwytu, kiedy poczułam wargi chłopaka na szyi. Nie miałam nic przeciwko pieszczotą, którymi mnie obdarzał, bo sama nie byłam mu dłużna. Cokolwiek stanie się dzisiejszej nocy wiedziałam, że nie będę tego żałować. 



I jak wam się podoba kolejny rozdział?
Postaram się dodawać częściej, akcja rozkręci się jeszcze bardziej od następnego rozdziału, dlatego nie martwcie się, że na razie jest nudnawo. Jak widzicie na blogu pojawił się także nowy szablon, którego zawdzięczam Blode. Kocham was, jackass.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Chapter 14




           - Lance... - jęknęłam ścierając łzy, które mimo to spływały po moich zaróżowionych policzkach. Nie mogłam nad tym zapanować. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy, a chłopaka nie było od dobrych kilku godzin. Wypuściłam głośno powietrze z płuc, pocierając zziębnięte ramiona. Zdzieranie sobie gardła nie miało żadnego sensu, Reynolds przepadł jak kamień w wodę.
Zatrzymałam się na środku parkingu walcząc z łzami. Dlaczego wszyscy się ode mnie odwracali? Jak on mógł zostawić mnie na jakimś pustkowiu, które przypominało te z filmu grozy o zagubionych nastolatkach, których napada jakiś psychopata. Tak samo jak ty mogłaś zabić jego matkę - przeszło mi przez myśl.
Po chwili, która wydawała się być wiecznością dostrzegłam znajomą sylwetkę, gdzieś pośród drzew po drugiej stronie ulicy. Uśmiechnęłam się pod nosem machając w jego stronę, żeby zwrócić na siebie uwagę. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że Lance przez cały ten czas biegł. Nie miałam pojęcia co się stało, jednak zrozumiałam wszystko, kiedy dostrzegłam za nim trzy zamaskowane postacie.
Wstrzymałam powietrze odwracając się szybko na pięcie.
- Uciekaj Gwen.. - ryknął, co podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Rzuciłam się w stronę lasu omijając zręcznie wystające z ziemi gałęzie. Jak nas znaleźli?
Dysząc z wysiłku zatrzymałam się na brzegu rzeki, rozglądając się nerwowo dookoła. Co dalej? Pełna obaw wskoczyłam za kłodę zanurzając się w lodowatej wodzie.
Adrenalina buzowała w moich żyłam, miałam wrażenie jakby miały eksplodować.
Słyszałam podniesione głosy, jednak przez tą cholerną wodę nie potrafiłam ocenić skąd dochodzą.
Zagryzłam dolną wargę, nie chcąc wydawać jakiegokolwiek dźwięku. Bałam się, że tym razem nie będą się ze mną patyczkować i od razu mnie zabiją porzucając ciało gdzieś w lesie. Wizja tak wczesnej śmierci cholernie mnie przerażała, nawet jeśli udawałam twardą.
Wcisnęłam twarz w piasek, drżąc z zimna. Głosy ucichły już kilka minut temu, jednak nie miałam zamiaru zdradzać swojej kryjówki przez najbliższą godzinę, nawet gdybym miała zamarznąć.
  - Wszystko okej? - uniosłam powoli głowę, jednak nie byłam w stanie odpowiedzieć. Mogłam tylko beczeć, do niczego się nie nadawałam. Moje miejsce było za kratami, razem z tymi bezlitosnymi mordercami, których podnieca widok ludzkiej krwi.
Przeze mnie zginął Harry. Gdybym nie wsiadła tamtej nocy za kółko teraz nadal mieszkałabym w Londynie razem z ojcem i macochą.
        - Nic nie jest okej - mruknęłam, podnosząc się na łokciach. Byłam wykończona ciągłym uciekaniem. - Jak oni nas znaleźli? - spytałam po chwili powstrzymując drżenie głosu.
        - Musieli namierzyć mój telefon - westchnęłam ciężko, podnosząc się chwiejnie.
        - Dlaczego po prostu nie odpuszczą?
        - Gwen... - pokręciłam szybko głową, rozmasowując skronie. - zabiłaś jedyną osobę na której mojemu ojcu kiedykolwiek zależało..



   - Co ty wyrabiasz? - mruknęłam z ledwością unosząc głowę, która nawiasem mówiąc niemiłosiernie mnie bolała.
      - Rozpalam ognisko - skinęłam głową, układając się z powrotem na mokrym piasku. Jak do tego wszystkiego doszło? Niegdyś miałam wszystko. Rodzinę, dach nad głową, a teraz muszę spać pod gołym niebem i to tylko z własnej głupoty. 
Przymknęłam powieki, chciałam zasnąć, jednak przeszkodził mi w tym nieustający piskliwy dźwięk. Zmarszczyłam delikatnie czoło, nie mogąc go zidentyfikować, dopiero po chwili dotarło do mnie, że to mój telefon.
Sięgnęłam do lewej kieszeni wyciągając komórkę. Była w opłakanym stanie, ale dało się z niej korzystać.
       - Nie próbuj tego odebrać - skinęłam jedynie, jednak kiedy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Josha nie mogłam tak po prostu tego zignorować. Ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Przejechałam palcem po porysowanym ekranie przykładając słuchawkę do ucha. Lance patrzył na mnie wyraźnie wkurzony, jednak nie powiedział ani słowa dłubiąc patykiem w przygasającym palenisku.
       - Gdzie ty się do cholery podziewasz? - prychnęłam pod nosem, odgarniając mokre włosy za ucho.
       - Nie twój interes - mruknęłam w końcu, rzucając krótkie spojrzenie Reynolds'owi. Był zajęty bawieniem się patykami, jednak byłam pewna, że i tak przysłuchuje się tej rozmowie. Sama zrobiłabym to samo na jego miejscu.
       - Owszem to jest mój interes, Gwen - pokręciłam głową, zaciskając dłonie w pięści. Jak on śmiał w ogóle kontaktować się ze mną po tym wszystkim co zrobił mi razem ze swoim bratem? Zostawili mnie w tym domu na pastwę losu, a sami zwiali jak ostatni tchórze urywając wszelki kontakt.
       - Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Zostawiliście mnie tam, oni po mnie przyszli gdyby nie Lance moglibyście się ze mną pożegnać - warknęłam zaciskając palce na telefonie.
       - Jesteś razem z Lancem Reynolds'em? - czy ten człowiek zawsze musi mieć jakiś problem? Czy ja na prawdę nie mogę mieć świętego spokoju? -Ciebie już do reszty pojebało? Gdzie jesteś? Gdzie on cię zabrał? - zerknęłam na chłopaka w obawie, że może słyszeć całą rozmowę, po czym wzruszyłam ramionami dopiero po chwili uświadamiając sobie, że milczę przez kilka dobrych minut.
      - Nie wiem Josh - mruknęłam w końcu, przechylając głowę w bok. - Chcę wrócić do domu - dodałam po chwili chowając głowę między kolana.
      - Wiem skarbie, ale posłuchaj mnie teraz uważnie - skinęłam jedynie głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć. - Musisz powiedzieć mi gdzie jesteś, rozumiesz? - westchnęłam ciężko rozglądając się dookoła. Nic konkretnego co mogłoby jakoś wyróżniać to miejsce spośród innych nie rzuciło mi się w oczy. Zresztą po co miałabym cokolwiek mu mówić? Byłam bezpieczna z Lancem, nie chciał zrobić mi krzywdy, a Josh niejednokrotnie podniósł na mnie rękę. Więc czemu to jemu bardziej ufałam?
     
       - Dobra koniec tego - nie zdążyłam nawet zareagować, gdy Lance wyrwał mi telefon z ręki wrzucając go do rzeki. Przez chwilę patrzyłam na niego osłupiałym wzrokiem, pozwalając by wściekłość przejęła kontrolę nad moimi czynami.
      - Co ty do cholery robisz? - warknęłam rzucając się na chłopaka z pięściami.
      - Zastanów się po czyjej stronie jesteś - czy on na prawdę myślał, że będę w stanie zaufać mu od tak na pstryknięcie palcem? W tej chwili mieliśmy tylko siebie, z nikim innym nie mogliśmy porozmawiać w obawie, że nasza tożsamość wyjdzie na jaw. Ojciec Lanca śledził każdy jego ruch, nie wolno nam było zameldować się w jakimkolwiek motelu pod prawdziwym nazwiskiem, bo zawsze istniało ryzyko, że znajdą nas dzięki takiej błahostce, ale w tej chwili miałam to gdzieś.
      - To ty zastanów się czasem zanim coś zrobisz - odwróciłam się na pięcie ruszając przed siebie szybkim krokiem. Nie miałam zamiaru z nim tam siedzieć.
Klnąc pod nosem brnęłam przed siebie ignorując dokuczliwe zimno. Trzęsłam się jak osika na wietrze, mimo to w dalszym ciągu nie wróciłam do Reynolds'a, a i on widocznie nie miał zamiaru mnie szukać.

Kilka sekund później stałam przygwożdżona do drzewa, nie mogąc wykonać nawet najmniejszego ruchu. Chciałam krzyczeć, jednak na moich ustach spoczywała wielka, spocona łapa. Dlaczego to wszystko musi się komplikować? Chciałam spędzić normalnie chociaż jeden pierdolony dzień, potem mogą mnie zabić, wypatroszyć czy cholera wie co...
       - Mówiłem, że wiem gdzie jesteś - usłyszałam tuż przy prawym uchu, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą opuszczając ramiona.



Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, po prostu ostatnio brak mi weny. Możecie obejrzeć zwiastun opowiadania wykonany przez zwiastunownie. Dziękuje, że jeszcze ze mną jesteście! Jeśli czytacie proszę zostawcie komentarz :)

PS. wiem, że ten rozdział jest żałośnie krótki, ale to tylko wina mojej marnej weny, wypalam się ostatnio, musicie mi to wybaczyć. 

niedziela, 17 marca 2013

Chapter 13

Okrągłą godzinę siedziałam na zimnej posadzce, wpatrując się znudzonym wzrokiem w Lanca, który chodził po piwnicy w tą i z powrotem, obgryzając paznokcie u rąk. Miałam dość tego żałosnego widoku, nie wiedziałam czy chłopak denerwuje się samym faktem, że ma mnie zabić, czy po prostu zastanawia się jak zrobić to w miarę cicho. Czekanie mnie dobijało. Chciałam wykrzyczeć mu w twarz, żeby to w końcu zrobił, ale zabrakło mi na to odwagi.
Niespodziewanie Lance przystanął, chwytając z całej siły zardzewiały łańcuch, który krępował mi ręce.
- Co ty właśnie wyrabiasz? - uniosłam jedną brew do góry, podnosząc się chwiejnie.
Chłopak dalej uparcie milczał, szperając coś przy małym okienku, które wcześniej zakrywała ciemna płachta.
- Odpowiesz mi? - nie rezygnowałam, jeśli to miało zależeć od mojego życia, to musiałam jak najszybciej dowiedzieć się co on kombinuje.
- Ja tu wciąż jestem - mruknęłam niepewnie, zauważając wyraźne zdenerwowanie na twarzy chłopaka.
- A szkoda. - stwierdził kąśliwie, posyłając mi szeroki uśmiech. - Jesteś denerwująca.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc, opierając się plecami o ścianę.
- To dlaczego mnie nie zabijesz? - uniosłam jedną brew do góry, jednak żadnej odpowiedzi się nie doczekałam. Obserwowałam Lanca przez dłuższą chwilę, kiedy nieudolnie próbował pozbyć się starego, próchniejącego już okna.
- Odsuń się, ja to zrobię - mruknęłam pod nosem, popychając chłopaka lekko w bok, żeby zrobił mi trochę miejsca.
Niecałą minutę później okienko leżało na trawie, po drugiej stronie. Posłałam chłopakowi triumfalny uśmiech, przez co wywrócił jedynie oczami.
- Dlaczego właściwie to robimy? - spytałam, wpatrując się w chłopaka pytającym wzrokiem.
- Robimy co? - mruknął, doskonale udając, że nie wie o co chodzi.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi, nie udawaj głupiego - syknęłam zirytowana, zagryzając dolną wargę.
- Nie mamy czasu na takie pogaduszki Dylan, wyłaź natychmiast - mruknął, wskazując na okno, a raczej małą dziurę, która po nim została.
- Chwila, skąd ty wiesz jak ja się nazywam? - uniosłam brew do góry, na co Lance oczywiście przewrócił oczami.
- Zadajesz zdecydowanie za dużo pytań.
- A ty za dużo przewracasz oczami - odgryzłam się, wciskając się w małą szparę, która na szczęście pomieściła nas obu.

*

Chłodne powietrze smagało moje zaczerwienione policzki, gdy dysząc z wysiłku biegłam przed siebie. Lance oddalał się coraz bardziej, za to ja zwalniałam tępa, przez wieczne rozglądanie się na boki. Miałam wrażenie, że barczyste bezmózgi szybko zorientują się o naszej ucieczce, którą swoją drogą uważałam za skrajnie nieodpowiedzialną. Nie miałam bladego pojęcia dlaczego Lance aż tak bardzo się dla mnie poświęca, ale na razie nie chciałam poruszać tego tematu, żeby go nie denerwować. 

*

Lance jechał przed siebie już od dobrych kilku godzin nie odzywając się do mnie ani słowem. Ta cisza była cholernie krępująca, jednak żadne z nas nie wiedziało w jaki sposób ją przerwać. Odchrząknęłam cicho.
- Czego? - spojrzałam na niego zdziwiona, unosząc brew do góry.
- Przecież ja nic.. 
- Dobra, zamknij się już - prychnęłam jedynie niezadowolona, opierając głowę o zimną szybę. O co mu w ogóle chodziło? Pewnie gdyby nie to, że uratował mi dupę nawrzeszczałabym na niego za takie niekulturalne odzywki.
- Daleko jeszcze do Londynu? - spytałam znudzonym głosem po kilku, może kilkunastu minutach. Brunet pokręcił jedynie rozbawiony głową, ale oczywiście zignorował moje pytanie. Nie chciałam teraz wdawać się z nim w żadne, bezsensowne kłótnie, więc zwyczajnie odpuściłam bawiąc się pokrętłem od radia. 
- Lubię tą piosenkę - wyrwało mu się, jednak po chwili ciągnął dalej. - Mama nuciła mi ją, gdy byłem mały - uniosłam brwi w górę, przełykając głośno ślinę. 
- No nie patrz tak na mnie, próbuję zacząć rozmowę, przynajmniej udawaj, że jestem w tym dobry - dodał szybko, zaciskając palce na kierownicy. 
Uśmiechnęłam się pod nosem, jednak mina mi zrzedła, kiedy tylko usłyszałam zapowiedź kolejnego kawałka. Wyłączyłam szybko to cholerne urządzenie, chociaż gdybym mogła z chęcią wyrzuciłabym je przez okno.
- Chciałem sobie posłuchać radia - wzruszyłam jedynie ramionami, hamując łzy. Lance oczywiście nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, zamiast tego uruchomił je ponownie, a w całym samochodzie rozbrzmiały pierwsze wersy "Isn't she lovely".
Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi, zdeptał, a później włożył na miejsce.
- Spytałbym o co chodzi, ale tak jakby mam to gdzieś - pociągnęłam nosem, ignorując słowa Lanca. Nie miałam mu tego za złe. Gdyby on zabił moją matkę pewnie zakopałabym go żywcem, więc dziwiłam się, że jeszcze mnie nie zabił.
Po jakiejś godzinie Reynolds wreszcie zatrzymał samochód, przed jakimś obskurnym motelem. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, unosząc brew.
- Chyba nie sądziłaś, że zawiozę cię do domu? - milczałam, żeby nie wyjść na idiotkę. - Oboje mamy kłopoty Gwennie, nie możesz wrócić domu, więc pogódź się w tym wreszcie - skinęłam jedynie głową, nie będąc w stanie wydusić ani słowa.
Motel raczej nie był oblegany przez tłumy, dlatego bez problemu dostaliśmy pokój, zaraz przy parkingu. Nie zachwycał wyglądem. Poobdzierany, brudny gumolit i jaskrawa zielona farba, która miejscami zaczynała już odchodzić, a do tego rozpadające się łóżka. Aż bałam się zaglądać do łazienki.
Westchnęłam ciężko, siadając pod ścianą.

*


Lance wyszedł gdzieś dobrą godzinę temu i do tej pory nie wrócił.
Chłopak najwyraźniej coś ukrywał, bo odkąd tu przyjechaliśmy nie odezwał się do mnie ani słowem, cały czas z kimś sms'ując. A może to ja powoli popadałam w paranoję? Wypuściłam powietrze z płuc, otwierając wiadomości głosowe.



1 nowa wiadomość od: Harry
Gwennie, gdzie ty się podziewasz? Wszyscy cholernie za tobą tęsknimy. Twój ojciec ciągle cię szuka, dał ogłoszenia do telewizji. Ja cię potrzebuje rozumiesz? 


(...)



15 nowych wiadomości od: Harry

Cześć Gwen. Pewnie mnie słyszysz prawda? Chciałbym, żebyś wreszcie odebrała, chciałbym chociaż usłyszeć twój głos. Jay była dziś u ginekologa, dziecko jest zdrowe. Wstrzymali przygotowania ślubu, aż do twojego powrotu. 


(...)



40 nowych wiadomości od: Harry 

To chłopiec! Nawet sobie nie wyobrażasz jak twojemu ojcu ulżyło. Powiedział, że gdyby miał mieć taką drugą Gwen dostałby na głowę. Podobno jak byłaś mała zepsułaś mu ulubiony zegarek, to prawda? Wszyscy strasznie za tobą tęsknimy. 



(...)



  

42 nowe wiadomości od: Harry
Tęsknie za tobą.


Jęknęłam cicho, chowając głowę w rozdartą poduszkę. Moje serce rozpadało się na miliony drobnych kawałeczków, nie mogłam tego dalej słuchać, więc cisnęłam telefon w kąt zanosząc się płaczem, jednak zamilkłam, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk nadchodzącej wiadomości. Uniosłam powoli rozczochraną głowę, pociągając nosem. Drżącymi rękoma wzięłam do ręki telefon, czytając wiadomość kilkakrotnie.


1 nowa wiadomość od: Niall 
Wiem gdzie jesteś Gwen. 



Nabrałam głośno powietrza do płuc, odruchowo zerkając w stronę drzwi. Jedyne co mi teraz przychodziło do głowy to te dziwne wiadomości, które Lance wysyłał przez całe popołudnie.


środa, 13 marca 2013

Chapter 12


Przez pierwsze trzy sekundy nie wiedziałam co się właśnie stało. Uchyliłam delikatnie zaciśnięte powieki, rozglądając się dookoła. Dlaczego nie strzelił do mnie? Powinnam już dawno leżeć w kałuży krwi, a zamiast tego gapiłam się na faceta, który jeszcze chwilę temu chciał mnie zabić, głupawym wzrokiem.
- Nie potrafisz pozbyć się zwykłej nastolatki? - uniosłam jedną brew do góry, uśmiechając się pod nosem. Miałam gdzieś, że takim zachowaniem tylko go prowokowałam. Czasem człowiek nie potrafi trzymać języka za zębami, albo po prostu nie chce odejść jako ciota, niezdolna do samodzielnego podtarcia tyłka, a co dopiero postawienia się jakiemuś groźnie wyglądającemu mafiozie. 
- Kto go tu przysłał? - zignorował moje pytanie, wskazując na coś, co prawdopodobnie leżało za mną. Odwróciłam się powoli, dostrzegając w ciemności znajome, kręcone włosy, które już nie raz spędzały mi sen z powiek. Zakryłam usta dłonią, milcząc przez bardzo długą chwilę. Czułam się tak, jakby moje serce rozdarło się na milion małych kawałków, których nijak nie można posklejać. Rzuciłam się w stronę chłopaka, potrząsając jego ramionami.
- Harry, słyszysz mnie? - jęknęłam cicho, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że chłopak nie żyje. - Harry, obudź się proszę, nic ci nie będzie, wszystko będzie okej, zobaczysz - wymamrotałam, ścierając z policzków słone łzy. 
- Odsuń się od niego, chłopak dostał kulkę w łeb - załkałam głośno, wbijając paznokcie w zimną skórę Stylesa.
- Jak mogłeś to zrobić? - warknęłam, rzucając się na faceta z pięściami.
- Tak samo jak ty mogłaś zabić żonę Dereka.
- Mam to gdzieś, nie obchodzi mnie jakaś pizda, która zapewne zasłużyła sobie na taką śmierć - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Nie kontrolowałam tego co mówię, robię. Jakby moje życie było jakimś beznadziejnym filmem kryminalnym, gdzie ludziom zależy tylko na forsie. Jakby za wszelką cenę chcieli osiągnąć swoje cele, nawet jeśli musieliby dążyć do nich po trupach. Tacy właśnie byli. Gorsi niż wszyscy ci, z którymi miałam do czynienia w całym swoim marnym życiu.
- Mówisz o mojej siostrze mała dziwko...
- Nie dbam o to - mruknęłam, odsuwając się od ciała Harry'ego, na bezpieczną odległość. 
- Jeszcze pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś - mruknął podchodząc do mnie szybko. Byłam gotowa na śmierć, jednak tym razem nie zranił mnie w żaden sposób. Nie próbowałam się wyrywać, kiedy przerzucił mnie przez ramę, wpychając do czarnego samochodu. Chciałam dołączyć do Harry'ego. Zabiłam dwie niewinne osoby i szczerze się za to nienawidziłam. Jak można być takim potworem? Styles miał przed sobą calutkie życie, mógł znaleźć kobietę z którą byłby szczęśliwy, a stracił tą szansę tylko i wyłącznie przeze mnie. Zniszczyłam wszystko, kiedy usiadłam za tą pierdoloną kierownicą. 


Jakiś kwadrans później samochód stanął. Przez całą drogę miałam związane oczy. Czyżby uważali mnie za tak godnego przeciwnika? Nie miałabym żadnych szans, żeby stąd uciec, bo wielki budynek, przed którym staliśmy z każdej strony otaczał las. Nie miałam pojęcia dokąd mnie wywieźli. Nawet nie chciałam wiedzieć. Jeden z ochroniarzy pociągnął mnie boleśnie za ramię, prowadząc wgłąb domu. Derek musiał być kimś wpływowym, skoro stać go było na takie bajery. 
Drgnęłam, kiedy mężczyzna zatrzymał się przy schodach, prowadzących do piwnicy. 
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, jednak pokręcił jedynie głową, ciągnąć mnie na dół. 
- Lance, zaprowadź ją do ojca - mruknął, zatrzymując się przy jakimś chłopaku. Lance uśmiechnął się jedynie, popychając mnie w stronę mosiężnych drzwi. 
- Jesteś młoda - stwierdził, uśmiechając się pod nosem. - Nie rozumiem skąd się tu wzięłaś? - uniósł jedną brew do góry, przyglądając mi się przez dłuższą chwilę.
- To długa historia - mruknęłam słabym głosem, odwracając wzrok. Nie mogłam mu tak po prostu powiedzieć, że przeze mnie zginęła jego matka. 
- Zazwyczaj ojciec sprowadza tu samych biznesmenów, nie wyglądasz mi na takiego - dodał po chwili, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Nie jest mi zbytnio do śmiechu..
- No tak, wybacz - nie chciałam, żeby zrobiło mu się głupio, ale jak mogłam się teraz śmiać z czyichś żartów? - Mogę chociaż wiedzieć jak masz na imię? - Lance z pewnością należał do osób, które nie potrafią siedzieć cicho. Aż dziwne, że ma takiego ojca. 
- Gwen - mruknęłam, zwalniając kroku. Odwlekałam to jak tylko mogłam, bałam się śmierci, a przecież teraz nic mnie od niej nie uchroni.
- Miło było cię poznać, Gwen - dosłownie mnie zmroziło. Wiedziałam doskonale, że Derek pozbędzie się mnie, kiedy tylko przekroczę próg tego dziwnego pomieszczenia, zabarykadowanego na cztery spusty. Mimo to palił się we mnie płomyk nadziei, który w tym właśnie momencie zgasł. 
Przełknęłam głośno ślinę, kiedy stanęłam przed głową całego tego gangu. Wyglądał jak typowy Włoch, śniada cera, ciemne włosy i wydatne rysy twarzy. Milczał obserwując mnie przez dobrych pięć minut.
- Jesteś do niej podobna - odezwał się wreszcie, marszcząc czoło. Uniosłam jedną brew do góry, nic z tego nie rozumiejąc - A to sprawia, że mam jeszcze większą ochotę, by cię zabić - dodał zaciskając pięści. 
Wzdrygnęłam się, odwracając wzrok.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię - syknął, podchodząc do mnie szybko. Chwycił mnie za podbródek, zmuszając, bym na niego patrzyła. 
- Jesteś potworem, wiesz o tym? Jesteś dokładnie taka jak ja - uśmiechnął się parszywie, odpychając mnie od siebie tak mocno, że upadłam na zimną posadzkę.
- Odebrałaś temu chłopakowi matkę - kontynuował po chwili, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego syna. Nie miałam odwagi, by spojrzeć na Lanca, gdyż wiedziałam, że w jego oczach dostrzegłabym odrazę. - To nie będzie moja zemsta, tylko jego. - urwał na chwilę, podnosząc mnie z podłogi. Skrępował mi ręce, jakimś starym, zardzewiałym łańcuchem, przewieszonym przez solidny bal. 
- Pozbądź się jej synu - mruknął, podchodząc do drzwi. - Tylko zrób to dyskretnie, na piętrze są twoi wujkowie. 





Czeeść. <3
Na początek chciałam powiedzieć, że zaktualizowałam bohaterów. Mam nadzieję, że Lance przypadnie wam do gustu. Poza tym, już wkrótce na blogu pojawi się nowy szablon, także będziecie mieli co podziwiać. Przepraszam, że nie ma tak dużo One Direction, jak planowałam to na początku, no ale główną bohaterką jest Gwen. Chłopcy będą pojawiać się co jakiś czas. Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział, mam nadzieję, że szybko się z nim uwinę. 
Kocham was, 
wasza jackass®